Rzeczka Mień była płytka i szara
jak życie w zagubionym
pośród pól miasteczku
przybrzeżne szuwary raniły
moje zgrabne stopy
gołymi rękami łapałam cierniki
zgrzebne płótno mokrej
lichej sukienki pachniało
tatarakiem i dzika miętą
fala moich czarnych włosów
kołysała się na wodzie niby
materia królewskiego płaszcza
słychać było jak
po końskich łbach tłukły się
dworskich wozów obręcze
wrzeszczeli biegnący
ku rynkowi chłopcy
sygnaturka śpiewała srebrnie
na Anioł Pański
matka ocierała fartuchem
wyprane w mydlanym warze ręce
podawała mi kromkę chleba
i mówiła o tęsknotach
dalekich i niedorzecznych
przetaczało się słońce
na toruńską drogę
w zmierzch ciepły czerwcowy
kapały z lip chrabąszcze
kobiety siedziały rzędem
mełły mełły sprawy
codziennego dnia
krasiły je boleśnie
a matka kładła spracowane dłonie
na moją piękną głowę i spiskowała
z ogromną zaczarowaną latarnią
księżyca